Nie ma nic piękniejszego, niż odrobina lenistwa po
kolokwium. Rzut oka na telewizję, rzut oka na Facebooka i takie krótkie nic nie
robienie. I tak oto, w sobotni wieczór, około 20 z tego błogiego stanu wyrwał
mnie jęk Edny. Właściwie, trudno mi powiedzieć, czy to bardziej jęk, czy może
jednak krzyk… Jednego jestem pewna: zawsze, gdy się irytuje, ma wyższy,
specyficzny ton głosu. I to był właśnie TEN ton głosu…
- Czemu tu nie ma żadnej łyżki?!
Ups… Wiedziałam, że nie miałam okazji czegoś jej o sobie
powiedzieć. A spośród wielu (wątpliwych) talentów jeden mam z pewnością. Jaki?
Zbieranie na biurku szklanek, kubków i par conséquence łyżeczek… I
nie! To nie wynika z flejostwa, tylko z uzależnienia od kawy/herbaty,
roztargnienia w sesji itp. Idąc po kolejną porcję używki, zazwyczaj zapominam
zabrać nieszczęsną łyżeczkę z pokoju, pakuję do kubka następną (bo przecież
trzeba pomieszać! A można mieszać np. czytając - notatki czy coś tam. Przecież
tak jest bardziej efektywnie, prawda?). I tak oto.. rośnie sobie stosik na
biurku.
- I potem zawsze akurat jak chcę zjeść muszę sobie umyć! –
jakoś mam poczucie zagrożenia, gdy Edna wyraża głośno swoją irytację tuż obok
drzwi do mojego pokoju. Otwartych… niestety.
Na wszelki wypadek (żeby się przypadkiem nie zorientowała),
tymczasowo zasłoniłam łyżeczki leżące na biurku. Bez przesady, aż tyle ich tutaj
nie miałam… Raptem 3.
Edna, kochana, powiem Ci w tajemnicy, że w razie czego
zawsze jakąś znajdziesz na moim biurku, gdzieś pomiędzy komputerem a dekoderem.
Mam nadzieję, że to choć trochę uspokoi Twoje nerwy. Na pocieszenie – w domu
zazwyczaj łyżeczki trafiały do zmywarki, zatem na biurku zbierała się „urzekająca”
kolekcja szklanek, co zawsze irytowało moją matkę. Widzisz, ktoś Cię w razie
czego zrozumie ;)
I tak, obiecałam Ednie, że ciężar pierwszej notki, wezmę na
siebie. W końcu ktoś zacząć musi, a najtrudniejszy jest pierwszy raz. Potem już
idzie z górki, więc może jakoś się rozkręcimy. Nasz cel? Podzielić się z Wami,
naszymi czytelnikami, absurdami naszego życia pod jednym dachem, specyficznym
poczuciem humoru, dwuznacznymi choć czasem wrednymi dialogami… innymi słowy:
udokumentować nasz świat.
Nijak zebrać się do tego nie mogłam, aż w końcu Edna
zaatakowała mojego Facebooka dwoma słowami i dwoma znakami interpunkcyjnymi: „przypominam
– CINCE!”. Przy okazji, usiłowałam coś dla siebie wynegocjować, stąd prosta
sugestia: „CINCE or washing-up ;p Choose or die ;*”.
Niestety… Do transakcji wymiennej nie doszło. Wybrała, tu cytat: „…Australię!”.
Ot aluzja do odpowiedzi na teleturniejowe pytanie, które wydało nam się
nielogiczne. Mianowicie, że Australii nie dotyczy „wpływ Unii Europejskiej”. A
zawsze wydawało nam się, że fakt posiadania wspólnej z Wielką Brytanią
królowej, coś jednak z sobą niesie. No ale, niech i tak będzie ;)
Cóż, przyszła pora na publikację…
Nadchodzi czas próby. Question ouverte na koniec pierwszego wpisu, ot zapowiedź
następnego odcinka: Czy Hope zginie za łyżeczki?
Edna, pamiętaj „leave it alone” ;).
20:59 I tak oto zaliczyłyśmy
pierwszą awarię pt. „Ej, jakie my mamy hasło?”
21:01 Ojej my nawet nie pamiętamy
nazwy wspólnego maila założonego na potrzeby bloga…
- No to pisz z myślnikami! – obie
rechotałyśmy jak głupie
- No pisałam i nie działa! - no przecież mówiłam, że próbowałam
- To z kropkami! – i znów
histeryczny niemal śmiech.
Enter i… cud! G-mail uznał, że
podana nazwa użytkownika istnieje. I już wydawało się, że jesteśmy w domu, a
tutaj kolejne kłody pod nogi nam rzucają: „Dziękujemy
za zgłoszenie. Gdy zakończymy dochodzenie (zazwyczaj w ciągu 3-5 dni roboczych), na adres ………….@gmail.com
otrzymasz e-maila.” Kolejny talent Hope
dał o sobie znać.
20:40 Cóż, trzeba Ednie powiedzieć, że chwilowo nie mamy dostępu do panelu
administracyjnego
- Wiesz, nie dodamy chyba tak szybko mojej notki. Na pewno nie z mojego
konta. – Edna spojrzała na mnie zdziwiona. Wiecie, póki co mój mail nie jest
dodany do grona autorów…
- Niby czemu nie? – Spojrzała na mnie podejrzliwie znad oprawek swoich
okularów. Coś typu: „odkąd pamiętam, migałaś się od pisania notek na
jakimkolwiek wspólnym blogów. Odkąd byłyśmy dziećmi… Już ja Ci dam! Nie tym
razem!”
Tutaj przytoczyłam jej komunikat z G-maila.
- Chyba, że wrzucimy z twojego konta. To podeślę Ci mailem choćby.
I tak, wróciłam do swojego pokoju dalej główkować nad hasłem
21:20 Edna kombinując ze mną nad tym jakież mogło być hasło do maila
dodanego jako administrator bloga nagle doznała „olśnienia”
-Ej! To skoro z Twojego póki co nie możemy, to wrzucimy chociaż z mojego
konta. - i ten uśmiech mówiący „ha! Wymyśliłam
rozwiązanie problemu!”
- Powiedziałam ci to jakiś czas temu, dopiero teraz to do ciebie dotarło? –
naprawdę, miało brzmieć żartobliwie.
Edna po kilku sekundach zamyślenia odpowiedziała krótko:
- No.
I tak oto, miałyśmy kolejny powód do wybuchnięcia śmiechem. A ja, do
zaktualizowania notki… Dopisania, właściwie.
by Nathalie Hope