sobota, 2 czerwca 2012

Łyżeczki, G-mail, hasło... Czyli dobrego złe początki ;)


Nie ma nic piękniejszego, niż odrobina lenistwa po kolokwium. Rzut oka na telewizję, rzut oka na Facebooka i takie krótkie nic nie robienie. I tak oto, w sobotni wieczór, około 20 z tego błogiego stanu wyrwał mnie jęk Edny. Właściwie, trudno mi powiedzieć, czy to bardziej jęk, czy może jednak krzyk… Jednego jestem pewna: zawsze, gdy się irytuje, ma wyższy, specyficzny ton głosu. I to był właśnie TEN ton głosu…
- Czemu tu nie ma żadnej łyżki?!
Ups… Wiedziałam, że nie miałam okazji czegoś jej o sobie powiedzieć. A spośród wielu (wątpliwych) talentów jeden mam z pewnością. Jaki? Zbieranie na biurku szklanek, kubków i par conséquence łyżeczek… I nie! To nie wynika z flejostwa, tylko z uzależnienia od kawy/herbaty, roztargnienia w sesji itp. Idąc po kolejną porcję używki, zazwyczaj zapominam zabrać nieszczęsną łyżeczkę z pokoju, pakuję do kubka następną (bo przecież trzeba pomieszać! A można mieszać np. czytając - notatki czy coś tam. Przecież tak jest bardziej efektywnie, prawda?). I tak oto.. rośnie sobie stosik na biurku.
- I potem zawsze akurat jak chcę zjeść muszę sobie umyć! – jakoś mam poczucie zagrożenia, gdy Edna wyraża głośno swoją irytację tuż obok drzwi do mojego pokoju. Otwartych… niestety.
Na wszelki wypadek (żeby się przypadkiem nie zorientowała), tymczasowo zasłoniłam łyżeczki leżące na biurku. Bez przesady, aż tyle ich tutaj nie miałam… Raptem 3.
Edna, kochana, powiem Ci w tajemnicy, że w razie czego zawsze jakąś znajdziesz na moim biurku, gdzieś pomiędzy komputerem a dekoderem. Mam nadzieję, że to choć trochę uspokoi Twoje nerwy. Na pocieszenie – w domu zazwyczaj łyżeczki trafiały do zmywarki, zatem na biurku zbierała się „urzekająca” kolekcja szklanek, co zawsze irytowało moją matkę. Widzisz, ktoś Cię w razie czego zrozumie ;)
I tak, obiecałam Ednie, że ciężar pierwszej notki, wezmę na siebie. W końcu ktoś zacząć musi, a najtrudniejszy jest pierwszy raz. Potem już idzie z górki, więc może jakoś się rozkręcimy. Nasz cel? Podzielić się z Wami, naszymi czytelnikami, absurdami naszego życia pod jednym dachem, specyficznym poczuciem humoru, dwuznacznymi choć czasem wrednymi dialogami… innymi słowy: udokumentować nasz świat.
Nijak zebrać się do tego nie mogłam, aż w końcu Edna zaatakowała mojego Facebooka dwoma słowami i dwoma znakami interpunkcyjnymi: „przypominam – CINCE!”. Przy okazji, usiłowałam coś dla siebie wynegocjować, stąd prosta sugestia: „CINCE or washing-up ;p Choose or die ;*”. Niestety… Do transakcji wymiennej nie doszło. Wybrała, tu cytat: „…Australię!”. Ot aluzja do odpowiedzi na teleturniejowe pytanie, które wydało nam się nielogiczne. Mianowicie, że Australii nie dotyczy „wpływ Unii Europejskiej”. A zawsze wydawało nam się, że fakt posiadania wspólnej z Wielką Brytanią królowej, coś jednak z sobą niesie. No ale, niech i tak będzie ;)
Cóż, przyszła pora na publikację… Nadchodzi czas próby. Question ouverte na koniec pierwszego wpisu, ot zapowiedź następnego odcinka: Czy Hope zginie za łyżeczki?
Edna, pamiętaj „leave it alone” ;).
20:59 I tak oto zaliczyłyśmy pierwszą awarię pt. „Ej, jakie my mamy hasło?”
21:01 Ojej my nawet nie pamiętamy nazwy wspólnego maila założonego na potrzeby bloga…
- No to pisz z myślnikami! – obie rechotałyśmy jak głupie
- No pisałam i nie działa! -  no przecież mówiłam, że próbowałam
- To z kropkami! – i znów histeryczny niemal śmiech.
Enter i… cud! G-mail uznał, że podana nazwa użytkownika istnieje. I już wydawało się, że jesteśmy w domu, a tutaj kolejne kłody pod nogi nam rzucają:Dziękujemy za zgłoszenie. Gdy zakończymy dochodzenie (zazwyczaj w ciągu 3-5 dni roboczych), na adres ………….@gmail.com otrzymasz e-maila.”  Kolejny talent Hope dał o sobie znać.
20:40 Cóż, trzeba Ednie powiedzieć, że chwilowo nie mamy dostępu do panelu administracyjnego
- Wiesz, nie dodamy chyba tak szybko mojej notki. Na pewno nie z mojego konta. – Edna spojrzała na mnie zdziwiona. Wiecie, póki co mój mail nie jest dodany do grona autorów…
- Niby czemu nie? – Spojrzała na mnie podejrzliwie znad oprawek swoich okularów. Coś typu: „odkąd pamiętam, migałaś się od pisania notek na jakimkolwiek wspólnym blogów. Odkąd byłyśmy dziećmi… Już ja Ci dam! Nie tym razem!”
Tutaj przytoczyłam jej komunikat z G-maila.
- Chyba, że wrzucimy z twojego konta. To podeślę Ci mailem choćby.
I tak, wróciłam do swojego pokoju dalej główkować nad hasłem
21:20 Edna kombinując ze mną nad tym jakież mogło być hasło do maila dodanego jako administrator bloga nagle doznała „olśnienia”
-Ej! To skoro z Twojego póki co nie możemy, to wrzucimy chociaż z mojego konta. -  i ten uśmiech mówiący „ha! Wymyśliłam rozwiązanie problemu!”
- Powiedziałam ci to jakiś czas temu, dopiero teraz to do ciebie dotarło? – naprawdę, miało brzmieć żartobliwie.
Edna po kilku sekundach zamyślenia odpowiedziała krótko:
- No.
I tak oto, miałyśmy kolejny powód do wybuchnięcia śmiechem. A ja, do zaktualizowania notki… Dopisania, właściwie.


by Nathalie Hope